Borki Zalew Sulejowski 11-13 września 2009

Borki Zalew Sulejowski 11-13 września 2009

2009-09-11

Wolę Borki od Majorki czyli Mandello nad Zalewem Sulejowskim

Tym razem miało być egalitarnie. Czyli po równo. A właściwie po tak samo blisko dla wszystkich. Stąd też pomysł na zorganizowanie jesiennego spotkania Guzzistów w miejscu komunikacyjnie bliskim środku Polski. Po zakrojonych na szeroką skalę poszukiwaniach wybór padł na ośrodek Borki nad Zalewem Sulejowskim. Tym razem Ziemia Tomaszowska miała usłyszeć, jak brzmią silniki naszych ukochanych V- twinów. Piątek to tradycyjnie czas na dojazd-do wieczora w ośrodku pojawiło się około 40 motocykli, pełne spectrum produkcji fabryki w Mandello del Lario z ostatnich 30 lat. Wszystkie okoliczne i czynne jeszcze punkty żywienia zbiorowego zostały przez nas zaanektowane i przy rybkach, szaszłykach i piwku czas płynął na wspominaniu ostatnio przejechanych kilometrów. Wieczorem z pełnym sukcesem rozpoczęliśmy okupację lokalnego drink baru o jakże bliskiej każdemu Guzziście nazwie Szkwał (nie pytajcie dlaczego, bo myśl ludzka czasami tak krąży, że jej sens w trakcie tego krążenia gdzieś się gubi). Wieczór kończyliśmy więc w klimatach marynistycznych. Twarze niektórych biesiadników uwiecznione na zdjęciach jednoznacznie potwierdzają, że nieźle bujało...

Ale nie aż tak, żeby w sobotni poranek nie być ready; każde nasze spotkanie ma przecież w sobie element edukacyjny; o 10 rano przed ośrodkiem pojawił się zmotoryzowany patrol Policji (dziękujemy za pomoc WRD KPP w Tomaszowie Maz.), który miał nam pomóc przedrzeć się przez tomaszowską metropolię. W eskorcie panów policjantów sprawnie przejechaliśmy przez miasto i przez uśpioną jeszcze Spałę dojechaliśmy do Konewki, gdzie zwiedziliśmy pozostałości stanowiska dowodzenia z czasów II wojny zbudowanego dla sztabu grupy armii Środek, z doskonale zachowanymi umocnieniami i interesującą ekspozycją. Co poniektórym kolegom motocykle pomyliły się z koszarami i efekty tego możemy obejrzeć w galerii, ale generalnie afery wielkiej nie było, eksponaty nie poginęły i w dobrych nastrojach wróciliśmy do Spały na południową kawę. W międzyczasie dojeżdżają kolejne 3 motocykle i już 45 zaparkowanych przed kawiarnią robi niesamowite wrażenie na mieszkańcach i wczasowiczach. Jak zwykle w takich sytuacjach podchodzą, pytają, bo to jakieś takie inne te motory...

Kolejny etap naszej sobotniej wycieczki to miejsce śmierci dowódcy pierwszego oddziału partyzanckiego w II wojnie światowej- majora Henryka Dobrzańskiego-Hubala. Położone w pięknym lesie miejsce pamięci jest jak widzimy często odwiedzane; jadąc minęliśmy kilka wracających samochodów, na miejscu były świeże kwiaty i znicze. Szkoda tylko, że jest tak słabo oznakowane i jadąc główną drogą nawet z przepisową prędkością łatwo je przeoczyć. Droga powrotna wiodła przez Inowłódz- urokliwą małą osadę z pięknie zachowanym romańskim kościołem ufundowanym przez Władysława Hermana i XIX w. synagogą. Część z nas popędziła prosto do ośrodka, ale wytrwali globetrotterzy w osobach gwiazdy telewizji, jego uroczej małżonki oraz składającego te zdania zostali w nim na chwilę dłużej. Wprawdzie słynnych inowłodzkich lodów zjeść się już nie dało, bo już po sezonie panie, ale miło było spędzić kilkanaście chwil podziwiając piękny zabytek i spożyć napój ze szwarcporzeczki w ogródku nad starorzeczem Pilicy.

Ale pora była już wracać do ośrodka, gdzie właśnie rozkładał się zamówiony przez nas catering. Wieczorna biesiada to min. czas zawierania nowych znajomości; to chyba pierwsze nasze spotkanie, na którym pojawiło się tak wiele nowych twarzy, ludzi, którzy specjalnie przyjechali poznać tych innych, ale połączonych tą samą pasją. Cieszy, że jest nas tak wielu, że choć ciągle lekko niszowi, to jesteśmy wielką siłą. Siłą naszej pasji, motocykli, które kochamy i zasad przestrzeganych na naszych spotkaniach. Towarzystwo rozochocone mięsiwami i zacnymi napitkami nie poddawało się do późnych godzin nocnych (niektórzy twierdzą, że był to już wczesny ranek). Po każdym jednak sobotnim szaleństwie przychodzi niedzielny ranek. I świadomość, że w tak dużym gronie przyjaciół to już ostatni raz w tym roku. Trochę smutno, ale przecież zimy coraz krótsze, więc niebawem znów przyjdzie ogarnąć się i ruszyć na spotkanie kolejnej przygody.

PS. Z tym egalitaryzmem się jednak nie udało; Pasquale, nasz przyjaciel z Włoch musi chyba przeprowadzić się gdzieś do Polski, bo za każdym razem kiedy jest u nas na zlotach, ciągle ma najdalej...

M.