Otwarcie sezonu w Bałtowie 16 kwietnia 2011

Otwarcie sezonu w Bałtowie 16 kwietnia 2011

2011-04-16

W krainie dinozaurów - rozpoczęcie sezonu 2011

Znany już z narciarskich szaleństw i wigilijnej wieczerzy AD 2010 Bałtów, po raz kolejny dołączył do grona miejsc związanych z historią naszego Stowarzyszenia. Na trzeci weekend kwietnia zaplanowane zostało uroczyste otwarcie tegorocznego sezonu klubowego. Gościć miał nas zajazd "Pod jarem". Około południa po bałtowskich wzgórzach zaczęło się nieść miarowe dudnienie silników naszych ukochanych motocykli; na parking przed zajazdem jako pierwsi wjechaliby Ada ze Sławkiem i wasz ulubiony bajkopisarz gdyby nie fakt, że stał już tam Sport Karola; twierdził on, że nie mógł spać, więc wybrał się w drogę już wczesnym rankiem. Za chwilę dotarli Jarek z Piotrkiem z Lublina i Arek z Hrubieszowa. Za nimi prawobrzeżna Warszawa z Sawikiem, Madejem, Księdzem, Włodkiem, Lechem i Juzkiem na nikomu nieznanym modelu MG. Po nich znów Lublin i Warszawa. Około 13, jeżeli dobrze liczę, zameldowało się w sumie 21 motocykli. Dołączając do tego nasze urocze panie i potomstwo, było nas 28 osób.

Plan sobotnich działań ustalony został jeszcze przed przyjazdem, więc po ogarnięciu się po przyjeździe i zupie regeneracyjnej, przez Ostrowiec świętokrzyski i Opatów, gdzie zwiedziliśmy XII-wieczną kolegiatę, dotarliśmy do pałacu Krzyżtopór. Chluba rodu Ossolińskich sprawia niestety dość przygnębiające wrażenie. Widać lata zaniedbań i barku jakiejkolwiek troski o ten piękny zabytek sztuki architektonicznej. Z drugiej strony przy minimum wyobraźni można zobaczyć, jak okazale musiał ten pałac wyglądać kilkaset lat temu. Godzinne zwiedzanie, sesje zdjęciowe, zakupy pamiątek u lokalnych przedsiębiorców i wracamy w stronę Bałtowa. W planach mieliśmy jeszcze wycieczkę do Kurozwęków, ale zostały one zniweczone przez lokalnych drogowców, którzy przy pomocy rozebranej drogi i wytyczonych objazdów zdecydowanie by ją wydłużyli, zarówno kilometrowo, jak i czasowo. Planujemy natomiast krótki wypad do Ćmielowa, ale i tu lokalesi są górą. Brak oznakowania, a pytani o drogę nie mają pojęcia jak dojechać, chociaż Ćmielów leży w odległości 8-9 km. Pozostaje nam zatem zakończenie części edukacyjnej na tym etapie i powrót do zajazdu.

Bałtów, a w zasadzie jego infrastruktura handlowa i zaopatrzenie chcą nam chyba wynagrodzić niepowodzenia ostatnich godzin. Na nomen omen uginających się pod ciężarem towaru półkach, naszym sokolim oczom rzucają się równo stojące butelki, jak się wkrótce okaże przeboju tego spotkania, napoju koloryzowanego, owocowego, fermentowanego, czerwonego o jakże ekspresyjnie brzmiącej nazwie "Po byku". Przypominają się dawne lata wypijanych z kumplami pod śmietnikiem win z gatunku "patykiem pisane". Ponieważ w środku kłuł w oczy napis "Spożywanie alkoholu w sklepie wzbronione", konsumpcję rozpoczynamy przed delikatesami. "Z gwinta", lub jak kto woli "z centrali" i klasycznie pod palec padają pierwsze butelki. Cóż za bukiet, jakże delikatny i wyrafinowany smak...

Impreza i rozochocone towarzystwo przenoszą się powoli na brzeg rzeki Kamiennej, gdzie trwają przygotowania do wieczornego ogniska. Drewno już się wyładowuje, kiełbasa i dodatki do niej kupione, alkohol się mrozi. Zapowiada się wesoły wieczór. I tak też było w rzeczywistości. Dopóki pozwoliła na to temperatura, bawiliśmy się na zewnątrz. Kiedy od wody zaczęło już dobrze ciągnąć, przenieśliśmy się do budynku. Były tańce, była też swawola do późnych godzin nocnych. Ale jak zwykle grzecznie i bez obciachu.

Niedzielny ranek to prawie wspólne śniadanie, bo jakoś tak wszyscy zaczęli się schodzić do restauracji przed 10-tą. Część z nas rusza zaraz po, niektórzy kierują się do świątyni, jeszcze inni na spacer. Koło południa parking przed zajazdem zaczyna pustoszeć. My, czyli Ada, Ania, Sławek, Aleks i ja jedziemy do domu drogą dość okrężną. Zmierzamy najpierw do Janowca-małej mieściny leżącej nad Wisłą vis a vis Kazimierza. Krótkie zwiedzanie położonego pięknie na skarpie pałacu, obiad w uroczej knajpce na rynku (polecamy żurek i placki ziemniaczane) i noga za nogą, przez Kozienice wracamy do Warszawy.

Kolejny sezon rozpoczęty. Kolejne bardzo udane spotkanie w gronie przyjaciół za nami. Oby wiele takich przed nami.

mada