Piaski, Mierzeja Wiślana 12-14 września 2008

Piaski, Mierzeja Wiślana 12-14 września 2008

2008-09-12

Jesienny Międzynarodowy Zlot Moto Guzzi Club Poland

Tym razem ku uciesze wszystkich, na miejsce kolejnego zlotu MGCP wybrano wybrzeże Bałtyku, a dokładniej Piaski na Mierzei Wiślanej, położone w bezpośrednim sąsiedztwie granicy z Rosją. Kwaterą główną zostało miejsce o złowieszczo brzmiącej nazwie ?Piaski Club?, co mogło sugerować jakieś luksusy i hedonistyczne wręcz doznania, a okazało się całkiem miłym ośrodkiem wczasowym, pamiętającym szalone lata FWP. Była ciepła woda i czysta pościel, więc od strony socjalu całkiem OK.

Zlot oficjalnie zaczynał się w piątek, ale pierwsze motocykle pojawiły się ? na ośrodku? już dzień wcześniej. Zmoknięci, bo zarówno jadący od Warszawy jak i Śląska (późnym popołudniem dojechali Ola z Jankiem) zaliczyli po drodze opad atmosferyczny w postaci deszczu, ale z uśmiechem na ustach. Czwartkowe popołudnie to czas rozpakowywania walizek, pierwszych przechadzek po okolicy i kontemplowania cudownego smaku smażonej flądry w jedynej otwartej jeszcze smażalni. Wieczorem wybieramy się nad morze. Droga miała być prosta i krótka, tak ?wedle tych trzech buczków? i rzeczywiście morze słyszeliśmy całkiem blisko, ale z wrażeniami wizualnymi było już gorzej ?. Jutro spróbujemy raz jeszcze...

Od piątkowego ranka jesteśmy już na nogach. Okazuje się, że zainteresowanie naszym jesiennym spotkaniem przerosło najśmielsze oczekiwania; rano, jeszcze przed wyjazdem z Wawy dzwoni Jacek i pod karą chłosty nakazuje znaleźć i zarezerwować dodatkowych 5 łóżek. Kierowniczka ośrodka z obłędem w oczach nie daje gwarancji powodzenia tej misji, ale jakoś się udaje. Ponad 100 zarezerwowanych miejsc. Może być gorąco... Biorąc ten istotny fakt pod uwagę, wspólnie z Olą i Jankiem podejmujemy kolejną próbę dotarcia nad morze. To może być jedyna taka okazja zważywszy na napięty program zlotu. Za dnia trafiamy bez pudła. Wybrzeże Bałtyku jesienią jest cudowne; pusta, czysta plaża, brak wrzeszczącej szarańczy zwanej również wczasowiczami, gdzieniegdzie tylko przechadzający się ludzie. Bez szaleństwa i pośpiechu. I ten niepowtarzalny zapachmieszanina soli, wodorostów, suszących się sieci i coraz silniej wiejącego wiatru. Kilka zdjęć, głębokich oddechów nasyconego jodem powietrza i przez pachnący jesienią las idziemy na przywołaną wcześniej flądrę. Wrażenia smakowe były co jakiś czas dodatkowo wzmacniane akustycznymi; znajomy dźwięk silników Moto Guzzi zaczął powoli opanowywać tę spokojną o tej porze roku nadmorską wioskę. Towarzystwo zaczęło się zjeżdżać.

Plan na piątek nie był szczególnie napięty; wszyscy mieli dotrzeć w dobrym zdrowiu, z uśmiechem na ustach, rozpakować klamoty, zjeść ciepłą kolację i bawić się w podgrupach. I tak też się działo. Ja jako najdłużej będący w Piaskach i znający ich strukturę gastronomiczną jak własną kieszeń, robiłem za przewodnika do rzeczonej smażalni, do której to zaprowadziłem kilka grup zdrożonych motocyklistów, co zostało wynagrodzone przez właścicielkę jednym elbląskim ?Specjalem? gratis. Późnym popołudniem przyjeżdża nasz tradycyjny już zlotowy ?odwiedzacz? Pasquale z Włoch, prowadząc za sobą tym razem 3 swoich kumpli. Niesamowita jest pasja tych ludzi. Jadą kilka tysięcy kilometrów, na drugi koniec Europy tylko po to, żeby kilkadziesiąt godzin pobyć w towarzystwie podobnych do nich szaleńców. Są zmęczeni i zziębnięci, ale widać, że podoba im się. A to dopiero początek atrakcji. Piątkowy wieczór i część nocy upłynęły jak zwykle w super atmosferze; od czasu zlotu w Golubiu-Dobrzyniu minęło parę miesięcy, to i wszelakim opowieściom nie było końca. Cisza nocna została ogłoszona dość wcześnie, bo za kilka godzin w pełni sił mieliśmy ruszyć w trasę.

Program jesiennego zlotu został przygotowany przez naszych przyjaciół ze Śląska. I jak to już jest w naszej tradycji, zawierał element edukacyjny. Tym razem mieliśmy udać się na ok. 200-kilometrową wycieczkę i zwiedzić jedną z pochylni stanowiących część drogi wodnej o nazwie Kanał Elbląski. Krętymi drogami Mierzei dojechaliśmy do Nowego Dworu Gdańskiego, sprawnie sformowaliśmy kolumnę marszową i przez Elbląg pojechaliśmy w kierunku Buczyńca. Jadąca z przepisową prędkością kolumna ponad 70 maszyn robi wrażenie. Było to widać na twarzach kierowców w mijanych pojazdach i przyjacielskich gestach z ich strony.

Kanał Elbląski jest unikalnym, długim na 82 km systemem wodnym łączącym kilka zachodniomazurskich jezior z Zalewem Wiślanym. Jego oryginalność polega na pokonywaniu na dystansie 9,6 km 100-metrowej, prawie naturalnej występującej w tym regionie różnicy poziomów wody przy pomocy systemu śluz i pochylni. Te ostatnie są szynowymi urządzeniami wyciągowymi napędzanymi mechanicznie siłą przepływu wody.

Ten światowej klasy zabytek sztuki hydrotechnicznej, zaprojektowany przez holenderskiego inżyniera Jakoba Georga Steenke na pocz. XIX w. na dworze Fryderyka I i II w celu gospodarczego połączenia wodnego Prus Wschodnich (niem. "Oberland") z Bałtykiem - prawie 20 lat czekał na rozpoczęcie budowy, (1825-1844). Znacznie krócej trwała sama budowa, bo tylko 8 lat. Od 1852r, między Iławą a Elblągiem zaczął kursować pierwszy parowiec iławskiego armatora "Reederei Kardinal". Odcinek Miłomłyn - Ostróda otwarto oficjalnie dopiero w 1860 r., mimo, iż pierwszy statek z Elbląga przypłynął kanałem do Ostródy już w 1856 r. Ostatni odcinek systemu kanałów z Ostródy do Starych Jabłonek przez Jez. Pauzeńskie oddano dopiero w 1873 r. Niemal równoległe uruchomienie w 1872 r. konkurencyjnej linii kolejowej osłabiło gospodarcze znaczenie kanału, jednak do 1912 r. służył on wyłącznie transportowi płodów rolnych, drewna i artykułów przemysłowych. W latach 20-tych XX w. na kanale zainicjowano przewozy turystyczne. Działania wojenne 1945 r. spowodowały poważne uszkodzenia techniczne urządzeń kanału. W 1948 r. ponownie udrożniono kanał, na którym Żegluga Gdańska wznowiła regularne rejsy turystyczne. W połowie lat siedemdziesiątych tabor pływający przejęła Żegluga Mazurska, a od 1992 r. armatorem jest "Żegluga Ostródzko-Elbląska".

Pani przewodniczka sprawnie poradziła sobie z naszą liczną grupą. Ciekawie opowiadana historia połączona z wizytą w maszynowni wzbudziła zainteresowanie wszystkich. ?Nasi? Włosi są pod wrażeniem; po raz pierwszy spotykają się z taką sytuacją. Ich spotkania mają zdecydowanie charakter stacjonarny i towarzyski. A polscy Guzziści pozytywnie ich zaskoczyli. No i jeszcze brak bariery językowej; jeden z nich mówi po angielsku, więc nie są tylko biernymi uczestnikami naszej wycieczki. Mają na bieżąco tłumaczenie na włoski, zadają nawet pytania. Miło?

Czas szybko płynie. Herbata na rozgrzewkę, coś słodkiego na podniesienie poziomu cukru i jesteśmy gotowi do dalszych działań. Kuba zarządza czas wolny. Część z nas w drodze powrotnej zwiedza jeszcze Pasłęk. Urocze miasteczko z pozostałościami średniowiecznych budowli, choć obdrapane bloki z lat 70-tych nie do końca ?grają? z otoczeniem. Ruszamy w kierunku Piasków i późnym popołudniem jesteśmy na miejscu. Przed nami druga i nie mniej interesująca część dnia. Na chętnych czeka konkurs sprawnościowy; w zawieszonych na lince i miotanych coraz silniejszym wiatrem balonach znajdują się karteczki z nazwą nagrody, którą można wygrać. Aby stać się jej posiadaczem należy jadąc jako pasażer na motocyklu przebić rzeczony balon. Techniki najazdu i operowania dzidą są różne: na jedynce, na luzie, siedząc przodem do kierunku jazdy, tyłem lub bokiem, dźgając, kłując i uderzając. I nie jest to proste. Ale są pierwsi szczęśliwcy i otwiera się worek z nagrodami. Czarne stringi z napisem Guzzi robią wrażenie. Każdy chce je mieć, ale nie każdemu się udaje. Takie są twarde prawa rywalizacji sportowej. W coraz lepszych nastrojach i lekko też zmarznięci, bo pogoda nas nie rozpieszczała, wracamy na stołówkę.

Przez rok klub trochę się rozrósł, przybyło nowych miłośników marki Moto Guzzi i Zarząd zaplanował uroczyste przyjęcie ich w poczet członków klubu. Są przemówienia, uścisk ręki Prezesa i jego zastępców, wręczenie odznak klubowych. Mężczyźni udając twardzieli, prawie niezauważenie ścierają łzy z policzków, ale kobiety już regularnie zawodzą?

Nasi włoscy przyjaciele kręcą z niedowierzaniem głowami. W międzyczasie dojechał jeszcze jeden; sądząc po ilości naszywek na kamizelce, życie upływa ma na jeżdżeniu na kolejne zloty Moto Guzzi. Wyraża się o nas w samych superlatywach, a w tym co mówi nie widać kurtuazji. Czas na zabawę taneczną. Muzyka nie jest zbyt natarczywa, rytmy akceptowalne przez wszystkich, więc zabawa szybko nabiera właściwego tempa. Szkoda tylko, że czas płynie tak szybko. I nie należy przesadzać z używkami, bo jutro do południa zwijamy się do domów, a przed większością z nas kilkusetkilometrowe odcinki polskich dróg. Ostatni tancerze schodzili z parkietu nad ranem. Podobno jeszcze w środku nocy ktoś się wybrał nad morze, podobno ktoś pływał w zimnym Bałtyku, na goło... Sodoma i Gomora.

Pierwsi niedzielnym świtem wyjechali Włosi. Przed nimi prawie 2 tys. km do domu, a ?pojechać? mogą dopiero w Niemczech. Reszta towarzystwa zaczęła schodzić się na śniadanie koło 9. Nie wszyscy wyglądali kwitnąco, ale złóżmy to na karb niewyspania i spuśćmy zasłonę milczenia. Kolejna tradycja zlotów Moto Guzzi Club Poland to Msza Święta kończąca każde nasze spotkanie. I pora powoli kończyć. Przed nami jeszcze pewnie kilka słonecznych dni tego roku i jazdy po jesiennych drogach, ale już nie w takim towarzystwie. Zima minie szybko. A na kolejny zlot ostrzymy już sobie pazurki. Tym razem nasi przyjaciele z Lublina zapraszają w swoje strony. W czerwcu na Roztoczu będzie czarodziejsko?