Wyjazdy organizowane przez Kluby Regionalne 1-3 maja 2011

Wyjazdy organizowane przez Kluby Regionalne 1-3 maja 2011

2011-05-01

Zima w maju, czyli wiosenne przygody motocyklistów

Cytując nieśmiertelnego Sidorowskiego z "Rejsu", majowy weekend zorganizowany przez Mirka i Pawła, odbył się w "pięknych okolicznościach przyrody... I tego... Niepowtarzal-nej...", czyli na Ziemi Żywieckiej. Zaplanowany na sobotę dojazd do Koniakowa nie wróżył takich atrakcji pogodowych, jakich mieliśmy doświadczyć w kolejne dni. Wprawdzie nie-którzy z nas trafili po drodze na tzw. opad atmosferyczny w postaci deszczu, ale było to przysłowiowe "małe Miki".

Nie uprzedzajmy jednak faktów; późnym, sobotnim popołudniem w agroturystyce w Konia-kowie zjawiło się prawie 30 osób. Na parkingu zameldowało się 9 MG, było też trochę wytworów amerykańskiej i japońskiej motoryzacji. Grono Guzzistów reprezentowali Paweł z Golubia, Filip i Paweł z Turku, Sawik, Madej i Tomek z grupy sulejowsko-warszawskiej, nasz nowy "nabytek" w osobie Moniki z Wybrzeża, Maciek (chwilowo Buell'em), Krzysztof z Pabianic, Krzysiek na racer'rze i wasz ulubiony bajkopisarz (jeżeli pomyliłem imiona, to wybaczcie, ale ciągle zapominam, żeby brać pół...). Urocze małżonki z potomstwem i dalsi znajomi uzupełniali cała grupę.

Sobotni wieczór upłynął na lekkiej, wręcz śladowej alkoholizacji, rozgrywkach w ping-ponga, bilard i piłkarzyki. I jeszcze nie padało. Ale już nad ranem parapety ładnie rezo-nowały od padających kropli. Nic to-po obfitym śniadaniu ruszamy na zwiedzanie mu-zeum browaru w Żywcu. Pada równo, ale do wytrzymania i po półgodzinnej jeździe mel-dujemy się u celu. Muzeum robi wrażenie; to nie są wypastowane podłogi, ochraniacze na buty i ściany obwieszone napisami "nie dotykać eksponatów", tylko nowoczesna mul-timedialna prezentacja. A że przewodniczka elokwentna i miła, to wszyscy słuchają jej opowieści z dużym zainteresowaniem. Godzina mija szybko, a po wyjściu z budynku miłe zaskoczenie. Przejaśnia się, co dobrze wróży na dalszą część dnia i może na jutro. Do wieczora mamy czas wolny i każdy wykorzystuje go po swojemu. A na wieczór zaplano-wana była główna atrakcja spotkania, czyli pieczony baran i występy kapeli góralskiej. I wszystko było tak, jak miało być. Ale że dołączyli do nas jeszcze Ola z Jankiem, Krysia z Heniem i Iza z Karolem, to było jeszcze fajniej . Do późnej nocy po okolicznych wzgó-rzach roznosiły się dźwięki naszej wesołej zabawy. Poniedziałkowy ranek przywitał nas zachęcająco; było rześko, nie padało, a słońce delikatnie przebijało się zza chmur. Ru-szamy zatem na Słowację. Grupę prowadzi Irek, który odpowiednio wcześniej objechał trasę. Fajne, choć nie w najlepszym stanie drogi prowadzą nas najpierw nad malowniczy zalew, a następnie do Orawskiego Podzamcza, nad którym góruje położony na wysokiej skale zamek. Obiadek, zwiedzanie, kawka, deserek. Tak minęło nam leniwe popołudnie na słowackiej stronie. W planach mieliśmy jeszcze wizytę w parku gier i zabaw, ale za-brakło już na te harce czasu. Obfita kolacja, ping-pong, alko, piłkarzyki...

Wtorkowy ranek nie wróży najlepiej. Pada, i to całkiem nieźle. Złudzenia, że po wyjecha-niu z kotliny, w której leży Koniaków i zjechaniu w dół do Wisły i Bielska, pogoda się po-prawi, szybko zostają zweryfikowane. Pada. Ani mocniej, ani słabiej. Tak równo i mało zachęcająco. Losy wracających tego dnia do domów są już znane, bo wrażeniami wymie-nialiśmy się na forum, ale w dużym skrócie wyglądało to tak: deszcz, deszcz, 5 godzina jazdy deszcz, w ósmej silniejszy deszcz, po 10-ciu zaczyna padać śnieg, ale już jestem prawie w domu, lub wersja nr 2, czyli deszcz, deszcz, za Częstochową zaczyna prószyć śnieg, śnieg coraz większy, za Piotrkowem stop, akcja ratunkowa, kolega z ciężarówką, motory na pakę? Filmu z tego nakręcić by się nie dało, bo byłyby "brak akcji i dłużyzna", ale co przeżyliśmy to nasze. Rozczulająca była scenka z jednego z naszych postojów, kiedy to kompletnie przemoczeni weszliśmy do przydrożnego baru na herbatę. Siedzący przy drzwiach starszy pan obrzucił nas wzrokiem i rzekł do swojej towarzyszki: zobacz kochanie, to jest dopiero prawdziwa pasja. Paweł natomiast wspominał, że pasażerowie wyprzedzających ich pojazdów zachowywali się jak japońscy turyści i zapamiętale foto-grafowali tę przedzierającą się przez śnieg grupę hardcore'owców. Najważniejsze jednak, że wszyscy w dobrym zdrowiu i bez większych strat w sprzęcie dotarli do domów. Ja oso-biście miałem dość całego tego motocyklizmu, ale już następnego dnia wsiadłem i poje-chałem na myjnię, bo serce mnie bolało od patrzenia na usyfioną błotem maszynę.

Wielkie podziękowania dla Irka i Pawła za zaproszenie i imprezę i polecamy się łaskawej pamięci na przyszłość.

mada