Zlot 2013 - Piaseczno k/Czaplinka

Zlot 2013 - Piaseczno k/Czaplinka

2013-06-14

Ten zlot skończył się zanim się zaczął. Przynajmniej dla mnie. Na 12 godzin przed wyjazdem, w czwartkowy parny wieczór, gdy trudno w ogóle czymkolwiek oddychać, moja Nevada też wydała ostatnie tchnienie. Jeśli więc jednak piszę tę relację ze spotkania Guzzistów, to dlatego, że w cudowny sposób na zlot dotarłem. Dzięki pomocy przyjaciół-motocyklistów.

Rurka na trytce

Pomorska grupa miała ruszyć w piątek o 9 rano. Razem. I dlatego, gdy moto mi umarło, Monika na policyjnej Brevie chce poczekać.

aż naprawię motocykl i pojechać ze mną, Gosza na Nevadzie Anniversario, którą nad Bałtyk przywiało aż z Warszawy organizuje nadmorskiego mechanika, co to kiedyś i jej pomógł w potrzebie, Zqubaniec wysyła esemesy z pomocą techniczną, a nieoceniony Paweł z Golubia-Dobrzynia uruchamia telefoniczny warsztat i na odległość diagnozuje problem. W upale napęczniała gumowa rurka wewnątrz baku i zsunęła się z zaworu pompy. Paweł wie co mówi, bo dzień wcześniej podobną historię naprawiał telefonicznie? w Radomiu.

Wczesnym rankiem Grzesiek z zaprzyjaźnionego serwisu rozkręca moduł, a ponieważ części zamiennych brak, spaja wężyk z pompą zwykłą trynką. Pomyliły nam się końcówki, silnik nie pali, więc moto na pakę, paka do serwisu. Na spotkanie pomorskiej grupy nie dojadę. Na razie.

Diesel and dust

W tym samym czasie stacja benzynowa w Tuchomiu zamieniła się na kwadrans w największy w Polsce salon Moto Guzzi pod chmurką. Jest Stelvio Andy?ego, duża Breva Adama, małe Brevy Moni i Charlesa (który wciąż jest w szoku poznawczym po pożegnaniu z GS-em), są też dwie Nevady Goszy i Zqubańca oraz Norge Gruma. Na deser ? mały GS w kolorze jajecznicy Grumowej Mariolki. Będzie miał jeszcze swoje 5 minut podczas powrotu?

Grum nieśpiesznie prowadzi kawalkadę w kierunku Czaplinka. Zna tu każdą ścieżkę, każdą dróżkę dla czołgu i kawałek betonu na polowe lotnisko, bo 20 lat wcześniej przepowiadał pogodę w tajnej bazie chroniącej nas przed uderzeniem z Zachodu (albo ze Wschodu). Po drodze szturmem grupa zdobywa bar Irenka w Połczynie-Zdroju i w momencie, gdy zaczyna jego kulinarną okupację, ja na drugim końcu Pomorza kupuję wreszcie wężyk, którego nie powstydziłaby się żadna białowieska bimbrownia i? odpalam motocykl! Ściskam Grzesia-cudotwórcę i pędzę na zachód. Temperatura ? 34 stopnie, długie puste, proste, ani skrawka cienia. Kurz i zapach benzyny. By jakoś zabić czas wyobrażam sobie ostatnie zeszłoroczne jazdy w końcu listopada, grzane manetki i szron na polach. Po 2,5 godzinach marzę tylko o tym, by na chwilę zsunąć się z twardej kanapy. I wtedy nagle mijam tablicę ? Czaplinek 50km. Dojadę.

Finowie na wersalce, Niemcy na lawecie, a Włosi na irokeza

Nie ma lepszej reklamy kempingu Wajk w Piasecznie niż Andrzej z Markiem na szlabanie tego przybytku. Wcisną mapkę, ubiorą w koszulkę, jak trzeba ? nakarmią dobrym słowem. Andrzej oprowadza nas po ośrodku. To ponoć jedyne takie miejsce na tamtejszym pojezierzu, którego ludzie z pieniędzmi nie zamienili jeszcze w 5-cio gwiazdkowe SPA&WELNESS. I dobrze im tak! Niech nawet nie próbują! Przepięknie położone, kempingowo wyposażone miejsce nad samym jeziorem wita rekordową liczbę Gutków. Jest aż 101 maszyn! 138 miłośników dwóch kółek made in Italia. Z ziemi włoskiej do Polski dotarło siedmioro maniaków, którzy zaprezentowali na głowach MG-irokezy oraz farbowane na czerwono MG-logo prosto od mediolańskich golibrodów. Było 6-ciu sąsiadów zza Odry, którzy udowadniają, że pojazdy na lawetach jeżdżą nie tylko z zachodu na wschód, ale i w drugą stronę. Z dalekiej Finlandii dotarło jedenastu naszych nowych przyjaciół, a ponieważ podróże kształcą, szybko poznali zasadę działania rozkładanej wersalki w domku kempingowym. Paweł Przybysz zapowiedział też przyjazd tajemniczych ?fińczyków?(?). Ponoć niczym potwór z Loch Ness, schowali się w pobliskim jeziorze?

California dreaming

Taki widok tylko w Piasecznie. Tylko tu obok siebie stanęły legendarna Laverda z Olsztyna i najnowsza Multistrada Pawła z Turku, eleganckie Bellagio Jacka i mroczne Griso przemalowane na czarny mat ostatniej zimy w garażu w Giżycku. No i maszyna, która spaja najnowszą historię Moto Guzzi: ta policyjna rocznik 1973 z Poznania i ta Mrukowa 1400cm3, piękniejsza w realu niż na zdjęciach. Włoscy przyjaciele cmokali z zachwytu, a Monia z Goszą i Adą udowodniły, że to one, a nie niejaki Ewan McGregor powinny być twarzą marki.

Milion dolarów w stodole i bimber w atomowym PGR-ze

Tak, Andrzej zdecydowanie minął się z powołaniem, a jego lekarskie zajęcia to zawodowa ślepa uliczka. Gdyby było więcej takich moto-przewodników jak on, ludzie mniej by chorowali. W sobotnie przedpołudnie w zlotowym tempie jego srebrne Norge prowadzi nas przez lasy, przemyka między jeziorami, trąbi dzieciakom w mijanych wioskach. Zaczynamy zwiedzanie w miejscu, gdzie z byłego PGR-u przemiły pan Marek wyciska sześciocyfrowe sumy, a z 50-letniego wraku robi obiekt westchnień milionerów. Auto-Stodoła w Nowym Worowie tylko z nazwy (i może trochę z wyglądu) jest stodołą, bo tak naprawdę w dawnych oborach dotykamy prawdziwej samochodowej manufaktury. Jeśli masz marne 600 tysięcy złotych i cierpliwości na dwa lata, to z Nowego Worowa prosto na lanserski bulwar w Cannes wyjedziesz nowiuteńkim Mercedesem 190SL. I co? Polak potrafi!

Kilka kilometrów dalej przekonujemy się, że ?czar PGR-u? czasem gorzki ma smak. Bolegorzyn to trochę wyspa na morzu beznadziei. Kilka dzielnych kobiet z panią sołtys na czele zakasało jednak rękawy i gdy ich zakład rolny się zawalił, prywatni właściciel pojawiali się z workiem pieniędzy i po chwili znikali, a ziemia wciąż leżała odłogiem, wymyśliły produkt turystyczny w postaci Muzeum PGR. Panie zabrały nas w podróż w czasy, w których sznurek do snopowiązałki był na wagę złota, akcja żniwna przegrywała w Dzienniku Telewizyjnym tylko z Edwardem Gierkiem, a traktorzyści w nielicznych chwilach trzeźwości umacniali przewodnią rolę klasy chłoporobotniczej oraz socjalistyczny sojusz miasta i wsi. Dziś można to zobaczyć, posłuchać, a także posmakować. Tropiony przez milicję obywatelską bimber zamienił się w równie pożądany ?produkt regionalny?. Prosto z Bolegorzyna.

Po zapakowaniu butelek kontynuowaliśmy jazdę historycznymi śladami PRL-u. Niektórzy z nas zapamiętają Borne-Sulinowo z tego, co sowieckie wojska po sobie zostawiły (lub co zabrały), mi zostanie w pamięci rosyjska knajpka ?Sasza?. Wprawdzie właściciel powitał nas ze wschodnim zaśpiewem słowami: ?proszę zamknąć drzwi i nie kłaść kasków na parapety, bo kwiaty poniszczycie!?, ale potem szło już tylko lepiej i smaczniej. Gotowanie trwało krócej niż zbieranie zamówień, a pielmieny, soljanka i kwas chlebowy były stuprocentowo zza Buga.

Dla wciąż spragnionych wrażeń Andrzej przygotował jeszcze wypad do supertajnej sowieckiej bazy nuklearnej w Brzeźnicy-Kolonii. Dopiero w 2008 roku polskie MSZ ujawniło dokumenty, z których wynika, że Armia Czerwona na kilkudziesięciu hektarach lasu, w świetnie zamaskowanych silosach trzymała gotowe do wystrzelenia rakiety z głowicami nuklearnymi. Prawdopodobnie bez wiedzy i zgody ówczesnych PRL-owskich władz.

Powiało grozą, a emocje nie spadły w drodze powrotnej na kemping. Bo we wszystkich Guzzistach obudził się demon prędkości. Charles na swej małej Brevie śmigając gminną drogą z Brzeźnicy grubo przekroczył prędkość dozwoloną na autostradzie, co przypłacił obowiązkowym lekarstwem w kieliszku zaraz po dotarciu do celu. Nie trzeba dodawać, że reszta jeźdźców już tam czekała?.

Guzzi mój, to jest to, kocham go!

O drugiej w nocy chłopaki z Grass Machine kategorycznie odłączyły nam prąd i w ten sposób brutalnie zakończyły guzzi-pląsy. Ale wcześniej kapela się nie oszczędzała. Rock bez kompromisów porwał do zabawy nawet zimnokrwistych Finów z dalekiej północy. Na scenę wjechały nasze motocykle, bo przecież ? Guzzi mój, to jest to! O reszcie niech zaświadczą zdjęcia i filmy?

Ciszki w Swornegaciach

Niedzielny poranek przyniósł błogosławieństwo dla duszy i ciała. Emilia i Magda z Turku serwowały obolałym głowom ożywczą kawę z miodem, za to reszta podczas Mszy Świętej polecała modlitwie nasz bezpieczny powrót do domu. I udało się wszystkim: szybciej lub wolniej, w deszczu i suchą oponą, na lawecie i o własnych siłach. Wszyscy dojechali zdrowi i cali.

Pomorska grupa wracała na raty: Jolka odprowadziła Włochów nad polski Bałtyk, co przypłaciła oberwaniem chmury niemal na progu domu. Andy i Adam gnali, ile fabryka dała, bo wędzone węgorze i sielawy, które złowili po drodze, nie mogły długo w kufrach czekać. Reszta nieśpiesznie toczyła się nowo wytyczonym szlakiem do Trójmiasta. Nie obyło się bez strat. Najpierw w Barwicach przebiegający przez drogę kotek potraktował mignięcie ?żądłem? przez Zqubańca jako sygnał do zatrzymania na środku ulicy. I nie wyszedł na tym najlepiej. Potem na stacji w Czarnem zamknięto nam toalety, więc do poprawy fryzury i makijażu Mariola użyła lusterka swego żółtego GS-a. A ponieważ siedziała na moto okrakiem, a projektanci z Monachium nie przewidzieli, że podczas lusterkowego makeup?u GS-a trzeba przechylić, skończyło się w wiadomy sposób. I jak tu pokochać niemieckie motocykle?

Podczas jazdy byliśmy w zdecydowanej mniejszości. Na drogach dominowały kajaki. Przekonaliśmy się o tym w środku Borów Tucholskich, na brzegu Brdy, w wiosce o dźwięcznej nazwie Swornegacie, gdzie stanęliśmy na popas. To prawdziwa Mekka wiosłowania i warto do Swornegaci wrócić. Aha, serwują tam też ciszki po kaszubsku, czyli placki ziemniaczane faszerowane boczkiem oraz kaszą jaglaną i gryczaną. Pychota.

Reszta podróży to już ciągła pogoń za potężną ołowianą chmurą, która wylewała na mijane przez nas miejscowości hektolitry wody. Na szczęście jej nie dogoniliśmy. Gdy już prawie rozjeżdżaliśmy się do domów na jednym z rond na Kaszubach, nad nami zawisła ogromna tęcza.

Warszawa never sleeps

Następnego dnia przychodzi mail od Goszy z Warszawy: My wracając zmokliśmy w okolicach Włocławka, 15 minut jazdy w deszczu, ale moje ruuki wytrzymały, Sławkowi padł od wody telefon, Ada wylewała po szklance wody z każdego buta, a parę kolejnych godzin faktycznie czułam się jakbym jeszcze jechała:-) no i z wrażeń spać nie mogłam. Było naprawdę super. Dzięki za wszystko

I niech ktoś powie, że nie warto?

W kultowym barze ?Przystań? w Sopocie, z widokiem na piasek, morze i rybackie łodzie, spotykam Mateusza, co to własnymi ścieżkami jeździ i swego srebrno-czerwonego Moto Guzzi V7 Cafe Racer na widok publiczny nie wystawia. Mateusz chłonie opowieść o naszym Zlocie. Obiecuje, że za rok dołączy. Lubelskie Chłopaki ? jedziemy do Was!

Jachu

WSZYSTKIE ZDJĘCIA ZE ZLOTU W PIASECZNIE k/CZAPLINKA W GALERII: ZLOT PIASECZNO 2013