Ludzie o Wielkich Sercach

Ludzie o Wielkich Sercach

2012-10-26

GASPOL SA, firma w której pracuję, rozpoczęła w tym roku skierowaną do pracowników akcję LOWS, czyli Ludzie o Wielkich Sercach. Głównym celem programu było/jest rozwijanie umiejętności pracy w zespole i wzmocnienie poczucia, że chcieć to móc. Wielu z nas w swoim prywatnym czasie pomaga przecież innym; robimy paczki świąteczne, wozimy motocyklami dzieci chore na raka, sadzimy drzewa, pomagamy osobom starszym. GASPOL chce wspierać tych Pracowników a innym, dać impuls do działania. Program realizowany był w formule wolontariatu pracowniczego. Nagrodą ma być uśmiech tych, na rzecz których działaliśmy.

Było dla mnie oczywistym, że muszę wziąć udział w tym programie; zaproponowałem udział w nim kilkoro współpracownikom i warszawskim Guzzistom. Odzew wcale mnie nie zdziwił-było wystraczająco dużo chętnych, żeby ogarnąć całe towarzystwo. Tak narodził się i zrealizował projekt



Popłyńmy ku naszym marzeniom

Każdy dzień w szpitalu jest taki sam. Kolejne zabiegi, trochę niepewności, bólu, zniechęcenia. Łez w zmęczonych chorobą oczach. Ale jest w nich też coś, czego żadna choroba zabrać nie może-nadziei i marzeń. O byciu zdrowym, bieganiu za piłką z kolegami, szaleńczej jeździe na rowerze. To przecież takie proste; wystarczy tylko zamknąć oczy i popłynąć ku swoim marzeniom?

Dzień nie nastrajał optymistycznie. Sierpniowe niebo pokrywały ciemne chmury, z których co chwila padał deszcz, wiał nieprzyjemny wiatr. Nie były to jednak wystarczająco zniechęcające warunki, żeby zatrzymać 7 motocyklistów, którzy punktualnie o 12: 45 zaparkowali swoje Moto Guzzi przed głównym wejściem do Centrum Zdrowia Dziecka w podwarszawskim Międzylesiu. Czekały już na nich Edyta, Dorota i Joanna, członkinie naszego zespołu, no i przede wszystkim podekscytowani bohaterowie tego dnia-mali pacjenci oddziału onkologicznego CZD. Ich ekscytacja miała swoje uzasadnienie, bo właśnie kilka minut wcześniej dowiedzieli się, jakie atrakcje zostały dla nich przygotowane. Jak się szybko okazało, ubrani na czarno motocykliści wcale nie budzą grozy tylko zaciekawienie, lody zostały szybko przełamane i po sprawnym zaokrętowaniu się na pokładzie autokaru firmy EMKA-Trans ( jednego z partnerów naszego projektu), sprawnie i z honorami przynależnymi co najmniej głowom państw, ruszyliśmy w kierunku podwareckiej ?Sielanki?. To był dopiero widok; na przedzie w zwartym szyku 7 motocykli w pełnym oświetleniu, za nimi biały autokar, każde rondo zablokowane, bezkolizyjny przejazd. Godzinka jazdy minęła niepostrzeżenie i z fasonem wjechaliśmy na teren ośrodka. Na miejscu dołączyła do nas Ania, która od rana bacznym okiem doglądała przygotowań do wizyty. Gorące powitanie przez gospodarzy i ? słodki poczęstunek na początek. Ale co tam ciastka i czekoladki skoro tyle atrakcji jest już na wyciągnięcie ręki. Szybkie przebranie się i pierwsza grupa w towarzystwie rodziców i motocyklistów, których rolą na tym etapie było służenie za napęd do kajaka, rusza nad pobliską Pilicę. Ci, którzy ze względów zdrowotnych nie mogli kajakować, też mają zapewnione atrakcje: ciepła kurtka motocyklowa na plecy, kask na głowę i już za chwilę pobliskie lasy rozbrzmiewały miarowym dudnieniem silników motocyklowych. Nic nie było przeszkodą. Ani choroba, ani wiek, ani lęk przed wodą czy stalowym monstrum. Liczył się uśmiech na twarzy i wielka frajda. Jak się później okazało, dla większości z nich był to ten ?pierwszy raz?, więc niezapomniane wrażenia zostaną na długo.

W międzyczasie nasi gospodarze zatroszczyli się o coś dla ciała; po powrocie z kajaków i jazd motocyklowych na zgłodniałe towarzystwo czekała gorąca zupa i grill. Rodzice wprawdzie próbowali pomagać, ale nie miało to większego sensu-nic tak przecież nie smakuje jak własnoręcznie upieczona nad ogniskiem kiełbaska.

Jeżeli czytając myślicie, że to był koniec, to jesteście w błędzie. To było dopiero preludium. ?Sielanka? to również stajnie. A w nich piękne konie i powozy. Ale na początek krótka i niezmiernie ciekawie opowiedziana przez jedną z pań instruktorek jeździectwa historia pod tytułem ?Koń jaki jest każdy widzi?. Wielkie zaciekawienie, mnóstwo pytań, śmiech i radość. Właśnie-śmiech i radość? no i nie dało się dalej przedłużać i ?grać na czas?; każdy chce już wskakiwać i jeździć. I nic to, że może mało składnie to idzie, że choroba nie pozwala na więcej ekspresji. Popatrzcie na zdjęcia z ujeżdżalni -uśmiech nie znika z ich twarzy. Dla kogo w pierwszej turze nie starczyło rumaka, mógł się wybrać na przejażdżkę powozem po okolicy. Ciepłe koce na kolana, wio i w drogę. Trochę wiało, powietrze było rześkie i pewnie stąd te rumieńce na twarzach?

I tak minęły nam 4 godziny. Pora było wracać. Nie bardzo się chciało, bo to przecież taki fajny czas i miejsce. Ale nie dało się dłużej. Ostatnie uściski dłoni, życzenia ?do zobaczenia? w zdecydowanie lepszej sytuacji. Honorowa eskorta motocyklistów, rozmazane światła samochodów, oczy same zamykają się do snu. To był wyczerpujący, ale jakże potrzebny wszystkim dzień?

                                                                                                                                                             marekada