Ponieważ brakowało mi nakręconych kilometrów na motocyklu, wpadłem na pomysł wykorzystania długiego weekendu na przejażdżkę połączoną z wizytą na zlocie MotoGuzzi pod Rotterdamem. Wyruszamy w ?bożociałowy? czwartek z Nowogardu, gdzie dojechaliśmy na noc w środę z Gdyni. W środę było przyjemnie ciepło i bez opadów, ale w czwartek pogoda miała się zmienić na gorszą, więc czym prędzej chcieliśmy jak najwięcej skorzystać z uroku bocznych dróg Branderburgii. Zjechaliśmy zaraz za Kołbaskowem z autostrady na Prenzlau i Templin. Lesiste obszary, przecinane kanałami, rzeczkami i jeziorkami dysponują świetnymi asfaltami. Drogi wiją się gładko, a ruch jest niewielki. Jadąc jeszcze raz tamtędy w drodze powrotnej mogę szczerze polecić wszystkie drogi o numerach trzycyfrowych; 102, 109, 167, 188, itd. Jak się okazało katolicka część Niemców mieszkająca na tamtych terenach miała wolne, dla protestantów był to normalny dzień pracy. Wolne miały chyba też ?robale?, bo wyjątkowo mało owadów rozbijało się na kasku. Tankowania w małych miasteczkach nie odbiegają jakością i dogodnością od tankowań na dużych stacjach autostradowych, z tym że czystość i porządek sązdecydowanie bardziej zauważalne. Robimy sobie więc przerwy co około 100 km, bo czas na pokonanie takiego odcinka bocznymi drogami boleśnie odbija się na tyłku. Przez Neuruppin i Stendal kierujemy się na Wolfsburg. Tam zatrzymujemy się na obiad w Autostadt ? park motoryzacyjnej rozrywki pod egidą fabryki VW. Przed wejściem można sobie zafundować jazdę offroad-ową czy elektrycznym Up-em. Czasu na zwiedzanie nie ma ? rzut okiem tu i tam i w drogę, tym bardziej, że się chmurzy. Przed Wolfsburgiem ruch staje się większy ? chyba przeważali protestanci J, a i opady przelotne stały się częstsze. Temperatura spada do 15 stopni ? każdy postój wiąże się z zakładaniem lub zdejmowaniem okryć przeciwdeszczowych. Ponieważ było już po 17-tej zmuszeni jesteśmy posiłkować się autostradą na Osnabruck, za którym mamy zjazd do Rheine z zaklepanym noclegiem. Chwila błądzenia, koniec języka za przewodnika i znajdujemy w głębi parku nasz ładny motel w modernistycznym stylu.
Holandia wita nas deszczem, więc szybko zjeżdżamy z autostrady w Apeldoorn kierując się poniżej śliczną drogą 304, w miarę pustą okalającą Arnhem. Solidnie nas tam zlało koło południa, akurat w Parku Narodowym, ale był to ostatni deszcz jaki widzieliśmy do końca podróży?.Potem chmury ustąpiły jak ręką odjął, choć cieplej już nie było do końca dnia. Bocznymi drogami dojeżdżamy do rzeki Lek płynącej poniżej Utrechtu. Jedziemy drogami położonymi na wałach przeciwpowodziowych tak wąskimi, że mijanie się z czymś większym niż osobowe auto jest problemem, a widać na nich przystanki autobusowe. Wzdłuż rzeki powinniśmy trafić na miejsce zlotu, tyle że ono jest po drugiej stronie. Bez problemu można się przeprawić, bo poza dużymi mostami głównych dróg co parę kilometrów pływają małe promy takie jak ten, którym przepłynęliśmy rzekę pod Culemborgiem.Nadal staram się kierować drogami położonymi na wałach wzdłuż rzeki Lek, ale miejscami są one w remoncie i nie dysponują asfaltem. Parę kilometrów szutrów, trochę błądzenia po okolicznych wsiach i miasteczkach, bo w zmianach organizacji ruchu pewnie i GPS by się nie połapał. W końcu przed oczyma rozpościera się widok na wielką łąkę udekorowaną napisami MotoGuzzi. To Tienhoven obok Ameide.
Podjeżdżamy do recepcji zlotu wzbudzając spore zaciekawienie. Są już Niemcy i oczywiście Holendrzy, ale motocykliści z Polski to egzotyka dla nich tym bardziej, że pierwszy raz widzą ich na żywo. Wpisowe 20 euro od motocykla, kilka danych osobowych i wpadamy na pole namiotowe. Po kilkudziesięciu minutach zaliczamy bar. Towarzystwo ogląda się za nami, bo koszulki zwracają uwagę, ale nikt na razie się nie zbliża.Nagle starszy motocyklista uderza w naszą stronę mówiąc: ?Cześśćć Polacy!? Okazuje się być rodowitym Holendrem o dziadkowych polskich korzeniach i mówiącym co nieco po polsku. Potem pierwsi przedstawiają się Niemcy z Dortmundu, też czują się gośćmi na zlocie. O dwudziestej startuje w dużym namiocie blues band na żywo. Widać spore dawki piwa i głośnej muzyki rozluźniającej atmosferę. Mnie zahacza po pewnym czasie sekretarz klubu holenderskiego wraz ze swoim kolegą i dalej słuchamy przy namiocie już naszego Chopina, etiudy 40 %-owej.
Sobota była zdecydowanie pogodniejsza i cieplejsza. Pewnie dzięki słońcu i atmosferze panującej na zlocie.Można się było przyjrzeć maszynom, w dużej mierze ?sidecarom?, często z przyczepami. Czasem pasażerami są psy w kaskach czy okularach. Bywają też zaniedbane staruszki jak i zabytki w idealnym stanie. Pojechaliśmy poleconą drogą na ?wiatrakowe pole? w stronę Rotterdamu, a na przedmieściach w Alblasserdam zjedliśmy obiad u rodowitych ?skośnookich? Holendrów. Powrót równie sympatycznymi, wąskimi asfaltami w towarzystwie rowerzystów i rolkarzy, bo ładna pogoda wygoniła wszystkich na świeże powietrze. Zjechaliśmy akurat na rozpoczęcie części oficjalnej, na której zostaliśmy uhonorowani nagrodą ?LongDistance Driver?. Mając mikrofon w ręku pozwoliłem sobie zaprosić na nasz przeszłoroczny zlot, więc pytań potem miałem mnóstwo o szczegóły, jakość dróg, odległości i koszty. Wizja darmowego piwa od ewentualnego sponsora oraz grillowanie w cenie zlotu rozszerzyła większości źrenice. Rozdane wizytówki i gadżety myślę, że zaowocują ich rewizytą. Wieczór późną nocą kończył świetny zespół grający największe, rockowe hity świata.
Niedziela ze słonecznym porankiem pomogła się szybko spakować. Wróciliśmy przez lasy Parku Narodowego, wpadając na autostradę przechodzącą w ?autobanę? nr 2 na Hannover. Kilka godzin jazdy z prędkościami rzędu 120 ? 140 km/h mimo idealnych warunków pogodowych i tak męczy, szczególnie żonkę na małej Brevie. Zjeżdżamy pod wieczór przy Magdeburgu i znowu lecimy pustymi, bocznymi wstęgami jednocześnie rozglądając się za noclegiem. Znajdujemy jeszcze przed zmrokiem ukryty w parku St.Georg Hotel w małym Neustadt, powyżej Oranienburga. Pusto, cicho i ekskluzywnie w dobrej cenie ? byliśmy jedynymi gośćmi. Na poniedziałek pozostało nam 150 km ciekawych i gładkich dróg niemieckich do granicy w Kołbaskowie i 350 trasy S6 do Rumi. Na szczęście mimo pochmurnej aury i temperatury tylko około 15 stopni nie padało do samego domu.
Tekst dedykuję żonie, Marioli, której wytrwałość i hart ducha pozwolił pokonać na małej Brevie trasę ponad 2500 km szybko, sprawnie i bez problemów.
Usterki i uwagi techniczne. Raz jeden współpracy odmówił rozrusznik, raz jedno ?odleciałe? lusterko ? oba w Norge, za to Breva zniosła trudy bez zająknięcia. Maksymalne prędkości to 140 km/h, średnia wyszła 60. Norge zużył średnio 5,5 litra benzyny, Breva poniżej 5 litrów na 100 km. Wjazd na camping 20 euro od motocykla, śniadania po 4,5, a grill sobotni 12 euro od osoby. Piwo na żetony kupowane po niecałe dwa euro. Noclegi w Niemczech ze śniadaniem po 70 euro za pokój dwuosobowy. Ale przecież nie o koszty tu chodzi?
Pytania? - grum@autograf.pl
Na cały reportaż zdjęciowy zapraszamy do GALERII ZLOTU MOTO GUZZI ROTTERDAM